wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 8

Szliśmy wzdłóż małego strumienia.Ziemia wydawała się czarna,była spowita woalem z  gęstej,białej mgły.Ciemne drzewa były wysokie,gładkie i ponure. Pod nimi rosły drobne, bladoróżowe kwiaty. Było zupełnie cicho,nie licząc szelestów w gałęziach. Na niebie nie było ani jednej chmury,księżyc dawał dużo światła. Nie mogliśmy oderwać wzroku od tego ponurego krajobrazu.Nagle coś syknęło.
Przygotowaliśmy broń, zza drzew wyłoniła się zakapturzona postać.Spojrzałam na resztę. Cokolwiek to było,na pewno nie było człowiekiem.Podszedł do nas i powoli zdejmował kaptur.Cała się spięłam. Nie byłam gotowa na walkę,nie teraz.Postać zdjęła kaptur. Przed nami stał wysoki na dwa metry,dwunożny,szary wilk. Pysk był pokryty bliznami,jedna,najdłuższa ciągnęła się od pyska do oka. Zdawało się,jakby mgła łasiła się do jego stóp. Miał na sobie jakąś szmatę,a w łapie trzymał włócznię zakończoną kłem.
Znowu zasyczał.Złote oczy świeciły się w ciemności. Oglądał nas po kolei,jakby nie mógł wybrać kto jest jego ofiarą. Zatrzymał wzrok na Margaret.
-Co się gapisz,kundlu?-spytała.
Wilk warknął i odsłonił zęby, jego kieł miał około siedem centymetrów.
-Jestem (wstawcie mu tu imię bo nic nie mogę wymyślić xoD),sługa Ciemności.a ty-wskazał na Margaret-pójdziesz ze mną.
Nie wiedziałam o co mu chodzi.po co mu Margaret?
-Śnisz piesku, nigdzie z tobą nie pójdę.-powiedziała pewna siebie.
-Pójdziesz - powiedział i zamknął oczy. Mgła zaczęła go oblegać.Nagle Margaret sama zaczęła iść w jego kierunku.
- Margaret! - wrzasnął Lewis i szybko pobiegł jej na ratunek.
- Lewis! - wrzasnął Nexus. - Idioto zgubisz się.
- Co to za sługa martwych dusz? - zapytała Johanna z niewyraźną miną.
- Nie wiem ale to brzmi dziwnie. - mruknął Nexus. - Jedno jest pewne. Napewno już ich nie zobaczymy.- Idziemy dalej? - zapytałam.
- Jasne. - mruknął Nexus wyciągając swoją maszynę służącą do zaznaczania drogi.Szliśmy dość długo, nikomu nie chciało się spać więc podróżowaliśmy do świtu.W końcu przyszedł czas na odpoczynek. Wszyscy usiedliśmy się na kocach i zjedliśmy jedzenie.Słońce już zdążyło wzejść.
- Nexus, ty naukowcu. Jakie mamy szanse na przeżycie?- zapytała Johanna.
- Z jednej strony małe ,a z drugiej duże. Nie poznaliśmy jeszcze labiryntu. Te trzy potwory to zaledwie garstka tego co może nas spotkać.Jednak jesteśmy silni i możemy stawić temu czoła - powiedział. Lewis i Margaret również wydawali mi się silni. A teraz? Niewiadomo czy żyją.
- Myślicie że dalej są jeszcze gorsze rzeczy? - zapytał Logan.
- Z pewnością - powiedział Nexus -  Niewiadomo co jest po drugiej stronie. Musi to być coś ważnego. Inaczej skąd ta ochrona? Myślę że zadaniem labiryntu jest wykańczanie nas po trochu. Trochę psyhicznie, a trochę fizycznie i tak cały czas aż w końcu się poddamy. Zabijemy się lub coś zrobi to w okropny sposób - dokończył po czym osunął się na koc obok Johanny. - Odpoczniemy a wtedy ruszamy dalej.
Johanna położyła się obok niego i razem usnęli albo świetnie udawali.
- Ech, nawet nie jestem zmęczony - mruknął Logan. Promienie słońca oświetlały jego twarz. Wstałam z koca i powiedziałam:
- No to chodź na spacer, pogadamy. Logan niepewnie wstał. Nie chciałam za bardzo się oddalać.
- Chciałam cię jeszcze o coś zapytać... - zaczęłam ale nagle naprzeciwko nas ustał potwór. Wyglądał jak bardzo przerosniety owczarek niemiecki.Logan i ja dobyliśmy broni. Pies szczeknął trzy razy po czym uciekł.
***
Nadal nie traciliśmy czujności.  Dlaczego nie zaatakował? Wystraszył się nas? Nie. Nie przestraszył się nas. Nagłe niebo zaczęły pokrywać czarne jak smoła chmury. No pięknie, szkoda, że labirynt nie ma funkcji zamykanego na zawołanie dachu. Niebo przeszyła wielka, oślepiająca swoim światłem błyskawica. Jednak nie usłyszeliśmy grzmotu.
- Zmywamy się - mruknęłam. - Musimy obudzić resztę.
Nie oddaliliśmy się daleko, dlatego nie mieliśmy problemu z powrotem.Obudziliśmy naszych przyjaciół. Niebo nadal przeszywały nieme błyskawice.
- Co się dzieje? - zapytał Nexus.
- To się dzieje - powiedziałam  wskazując na niebo.
Nexus i Johanna szybko wstali, wzięli plecaki i zaczeliśmy iść dalej, z nadzieją ucieczki przed burzą. Jednak nie udało się. Z nieba zaczęły lecieć czarne krople, tak duże że można by nimi zapełnić wiadro. 
- Co za... - mruknęła Johanna. To dopiero był początek koszmaru który nas czekał...

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 12

Obudziłam się z silnym bólem głowy. W gardle miałam sucho, a język był jak z drzewna. W brzuchu czułam nieprzyjemne ssanie głodu. Może byłoby lepiej, żebym poczekała jeszcze parę dni i umarła. Ciała Nexusa i Johanny pewnie już się rozkładają lub są w więzieniu mężczyzn bez twarzy. Skarciłam się za to w myślach. Moi przyjaciele są silni. Nie zginęli, jeszcze ich odnajdę. Jeszcze będę na ich weselu. Po tej myśli się uśmiechnęłam. Johanna w długiej, białej sukni i Nexus w garniturze. Razem przed ślubnym kobiercem, obiecają sobie że będą razem, aż śmierć ich nie rozdzieli. Ciekawe czy ja znajdę sobie kogoś takiego. Wyobraziłam sobie siebie z Charlim. Czy nasze dzieci również zamieniałyby się w wilki. Nie. Charlie to tylko zauroczenie. On uważał pocałunek za rozwiązanie wszelkich problemów. A jednak, było w nim coś takiego. Był opiekuńczy, przystojny, dobrze zbudowany. Blizny na jego twarzy dodawały mu męskości. 
- Hej Max - wyrwał mnie z zadumy Charlie. - Mogę usiąść? 
Kiwneła głową. Chłopak usiadł obok mnie i wyciągnął zaostrzony patyk. 
- Chodź, znalazłem ziemię. Napiszesz patykiem w czym problem. 
Wzięłam patyk i razem poszliśmy do kawałka ziemii. ,, Później porozmawiamy, nie martw się " - napisałam.
- Okay
Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Charlie w wilczej postaci szedł obok mnie. Po paru godzinach weszliśmy w gęsta mgłę. Przez nią przedzierał się olbrzymi pałac z marmuru. Podeszliśmy do bram, przy których stały dziwne stworzenia. Jedno wyglądało jak duch kobiety. Lśniła jak księżyc. Drugie, wyglądało jak mężczyzna. Lśnił tak samo jak towarzyszka. Kobieta podeszła do mnie i złapała za rękę. Poczułam mrowienie. 
- Powiedz coś - powiedziała głośnym, melodyjnym głosem.
- Ja... - wydałam z siebie ochrypły głos. - mówię.
Uśmiechnęłam się.
- Wodę i jedzenie dostaniesz u naszej pani.
Przepuścili nas przez bramę. W środku było tyle mgły że nic nie widziałam. 
*****************
- Więc przyszłaś - usłyszałam czyjś szept. Po chwili ujrzałam mglisty tron, a na nim kobietę. Wyglądała jak fioletowy duch. Wokół jej szaty migotał srebżysty pył. Twarz miała piękną, srebrne oczy i długie, lśniące jak księżyc włosy. Znałam ją. Tylko gdy ostatnio ją widziałam wyglądała inaczej. Myślałam że nie żyje, a jednak. 
- Margaret - powiedziałam.
- Tak. Teraz jestem władczynią martwych dusz. Królowa Mariella II - podeszła do mnie. - Rzuciłam na was klątwe prawdy. Na tego śmiecia Logana też - wzdrygnęła się. - Pokazał swoje prawdziwe oblicze. Tchórzliwy robak, który chciał cię wykorzystać. Ty jesteś słaba...
- Nie jestem słaba ! - wrzasnęłam oburzona.
- W głębi duszy tak. Charlie jest odważny i możesz mu ufać. Pewnie się już przekonałaś że potrafi całować.
- Ja... co ty wygadujesz? - wtrącił się Charlie.
- Klątwa już nie działa, ale wiem co myślisz. No dalej powiedz jej - syknęła Margaret. Zmieniła się, ale nadal była złośliwa.
- A niby co.... - zaczął zakłopotany Charlie.
- To, że... - Margaret zaczęła mówić z chytrym uśmieszkiem jaki pamiętam. Jednak ja jej przerwałam:
- Już wiem. Nie musicie.
Korciło mnie, żeby się dowiedzieć, ale nie chciałam, żeby Charlie mi coś wyznawał pod przymusem.
- A teraz daj mi w końcu jeść i pić - powiedziałam.
- Ach, tak mam dla was kwatery. Dziś wyprawiamy bal.
*****
Obejrzeliśmy mieszkanie. Było dość duże: salon, dwa pokoje i łazienka. Wszystko było fioletowe i srebrne. Poszłam się umyć. Napuściłam gorącej wody do wanny, rozebrałam się i zanużyłam w wodzie. Dopiero teraz zauważyłam jak wygląda kombinezon. Cały brudny i poszarpany, a podobno był najlepszy jaki istnieje. Gdy woda była już chłodna wyszłam i wytarłam się białym, puszystym ręcznikiem. Założyłam ubrania, które dała mi pokojówka ( biały 
T - shirt, czarne spodnie i srebrna, błyszcząca bluza. ) Wysuszyłam włosy suszarką i wyszłam. Charlie siedział na kanapie. 
- Dłużej się nie dało? - zapytał z uśmiechem. 
- Chyba nie chcesz iść na bal z podbitym okiem? - zaśmiałam się.
- Szczerze, chcesz tam iść? - zapytał podchodząc do mnie.
- Mhm.
- Tylko że ja yyyyy... nie umiem tańczyć - powiedział takim głosem jak Logan kiedy wyznał, że nie potrafii pływać. Zadrżałam na myśl o nim. 
- Ja też nie - powiedziałam, mimo woli głos mi się załamał. 
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.
- Nic - odpowiedziałam już pewniej. Uśmiechnął się i powiedział:
- Mutanta nie oszukasz. Mów co ci leży na sercu.
- Przypominasz mi Logana - wypaliłam - niby ci ufam, ale...
- Hej, to ja Charlie. Mutant, który miał cię zabić ale potrafi kochać. Niby czemu mam cię skrzywdzić?
- Kochasz mnie? - zapytałam cicho.
- Gdy cię pierwszy raz spotkałem to... - głos mu się załamał. - Poszłem za ciebie na tortury. Później wielokrotnie cię broniłem. Parę razy cię przytuliłem, raz pocałowałem. Więc jak myślisz Max? 
- Tak?
Nic nie mówiąc pocałował mnie. Był to drugi nasz pocałunek. Chyba już bardziej go kochałam. 
- Tak - odpowiedział, a ja go przytuliłam i powiedziałam : 
- Ja chyba też.
- Chyba? A kiedy będziesz wiedziała czy napewno, bo wiesz trochę głupio, by mi było cię całować - powiedział z uśmiechem. Zaśmiałam się. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak śmiałam. 
- No to niech ci już nie będzie głupio - powiedziałam i go pocałowałam. - Tak mój mutancie. Kocham cię.
Do drzwii ktoś zapukał. 
- Proszę - powiedziałam odsuwając się od Charliego. Do pokoju weszła Margaret i osiem jej służących.
- Chcę żebycie jakoś wyglądali - powiedziała z pogardą. - Dziś gościmy także władców nocy. Nie chcę aby moi znajomi tak wyglądali - klasnęła w dłonie, a jej służące - duchy wyprowadziły nas z pokoju. Prowadziły nas przez długie korytarze, po jakimś czasie się rozdzieliliśmy. Mnie zaprowadzono w lewo, a Charlie'go w prawo. Nadal mijaliśmy długie, srebrne i fioletowe, błyszczące się jak księżyc korytarze. W końcu weszliśmy do wielkiej, lustrzanej sali. Duchy posadziły mnie na krześle i zaczęły stylizować. Po upływie godziny otworzyły drzwiach do garderoby i zaczęły dopasować suknie. Przymierzyłam chyba z  kilkadziesiąt, aż w końcu się odezwały:
- Ta! - krzyknęły chórkiem. Ich głos brzmiał jak echo.
Miałam na sobie długą, niebieską suknie z falbankami. Stylistki dały mi buty i wręcz wygoniły z pokoju. 
- Ale miło - mruknęłam pod nosem i poszłam korytarzem do pokoju. Wyczułam palcami, że włosy miałam rozpuszczone i pofalowane. Duchy nie dały mi nawet lustra.
Przystałam w miejscu, w którym rozdzieliłam się z Charliem. Usłyszałam kroki z korytarza po prawej stronie. To był on, miał na sobie biało - czarny granitur, ktory był doskonale dopasowany.
- Wyglądasz pięknie - powiedział, a oczy niemal wyszły mu z orbit.
- Ty też - odrzekłam. - Nie masz blizn na twarzy - zauważyłam.
- Naprawdę? - przejechał dłonią po twarzy.
- Tak.
Zaśmiał się cicho.
- Więc teraz nie wyglądam jak mutant ?
- Nie, wygladasz bosko - powiedziałam, a on mnie przytulił.
- Nie możemy tu zostać na zawsze. Zaprowadzę cię na drugą stronę, a później wrócisz do domu.
- A ty? - zapytałam.
- Ja? Nie wiem co ze mną zrobią, ale...
- Nie masz się dla mnie poświęcać. Rozumiesz? - powiedziałam przesyłkając łzy. Nie. Margaret się myliła, nie będę słaba.
- A nawet jeśli gdybym wrócił z tobą? Co, by się ze mną stało. Nie miałbym domu, niczego - przypomniałam sobie jak kiedyś Logan siedział przy stawie i powiedział, że nie może wrócić do domu. Zaczęły mnie szczypać oczy.
- Nie mów tak - powiedziałam jeszcze bardziej się w niego wtulając. - Nie mów jak on - po policzku spłynęła mi łza. On go zabił, mimo wszystko nie zasłużył na rozszarpanie gardła.
- Ilu ludzi zabiłeś? - zapytałam.
- Logana i... dwóch innych - powiedział zawstydzony.
- Jesteś mordercą - powiedziałam.
- Powiedziała dziewczyna, którą wsadzili do labiryntu.
***********************
Weszliśmy do sali balowej. Wszystko otaczała gęsta mgła. Na środku stał wielki stół. Margaret rozmawiała z  mężczyzną w czarnym garniturze był blady i wyglądał jak trup. Jedna ze służących zaprowadziła nas do stołu naprzeciwko Margaret.  
- Dagmarze poznaj moich znajomych - powiedziała pokazując nas mężczyźnie.
- Ludzie? - zapytał.
- Ona tak, ja niezupełnie. Jestem Charlie, może pan kojarzy 10, 34 numer 7?
- Jaka mieszanka? - zapytał wyraźnie zainteresowany.
- Kierunek psowaty, wilk. Mam brata owczarka.
- A ta piękna dama? - spojrzał się na mnie. Czułam, że się rumienie.
- Max Meridan. Wsadzili mnie do Labiryntu.
- Nadal napięta sytuacja u was? - zapytał mierząc mnie wzrokiem. Oczy miał czarne jak noc, zresztą czego można się spodziewać po wladcy nocy.
- No tak - rozejrzałam się dokoła. W sali było wiele Martwych Dusz i Władców  Nocy. Wokół rozbrzmiewała cicha muzyka. Nie wiedziałam skąd pochodzi .
- Jej drużyna przejdzie przez Labirynt na moją cześć - powiedziała Margaret.
- Ilu zostało? - zapytał.
- Ja, Charlie'go spotkałam tutaj - odpowiedziałam.
- Nie pleć głupstw, niedawno dałam broń naukowcowi i jego dziewczynie, więc żyli.
- Nexusowi i Johannie?! Czemu prędzej nie mówiłaś?!
- Nie było potrzeby - mruknęła obojętnie. 
Czułam, że zaraz jej coś zrobię.
- Nie zostajemy na żadnym durnym balu! - wrzasnęłam. - Idę ich szukać.
- W sukni? - zapytała cała trójka.
- Tak, czemu nie.
- Poczekaj do jutra dam ci broń i strój...
- Dawaj broń, a strój możesz sobie wsadzić - warknęłam.
- Jak sobie chcesz - mruknęła. Wokół niej zebrała się mgła. Po chwili opadła, a Margaret trzymała w ręku włócznię elektryczną. Wyszarpałam ją z jej rąk. 
- Widzisz? Nie jestem wcale taka słaba - syknęłam i udałam się w stronę drzwi.
- Poczekaj Max - odezwał się Charlie - idę z tobą.
*****
Położyłam się pod drzewem. Charlie zrobił to samo.

Rozdział 11

- Charlie - krzyknęłam. - Charlie, gdzie jesteś?
Jednak nie usłyszałam odpowiedzi. Poczułam chłodny powiew wiatru. Staw zaczął pokrywać cienki lód. Na trawie, kwiatach i innych roślinach pojawił się szrom. Trzęsłam się z zimna. Po chwili chłód przeniósł się dalej. Odetchnęłam z ulgą.
Próbowałam zawołać Charliego, jednak z moich ust wydobył się cichy pisk. Usiadłam przy stawie i nabrałam wody w ręce. Dziwne, niedawno była pokryta lodem, teraz woda była ciepła. Nie mogłam jej przekłnąć. Jagby coś utknęło mi w gardle i nic nie przepuszczało. Ponownie chciałam przywołać Charliego. Jednak znów się nie udało. Zerwałam źdźbło trawy. Chwilę pożułam i spróbowałam przełknąć. Nie dałam rady. Zrozpaczona osunęłam się na ziemię. Zaczęło swędzieć mnie przedramię. Usłyszałam syk wydobywający się ze stawu.
- Moja pani chce cię spotkać - przestraszona, lecz zaciekawiona podeszłam do wody.  Pokrywała ją srebrna mgiełka.
- Moja pani, władczyni martwych dusz zesłała na ciebie klątwę - kontynuował głos. - Jeśli się z nią spotkasz czar minie. Mapę masz na przedramieniu. Niech twoja dusza pozostanie żywa, lub niech umrze wstępując do naszych szeregów - mgiełka znikła. Co to miało być? Podwinęłam rękaw. Głos nie kłamał, na przedramieniu miałam mapę. Do celu nie było daleko. Może uda nam się tam dojść zanim umrę z pragnienia. Odwróciłam się, w moją stronę biegł Charlie w postaci wilka. Ogon wesoło mu podskakiwał, a z pyska wystawały cztery zające. 
- Dziś się najemy - powiedział z radością. Pomachałam głową.
- Coś się stało? - zapytał. - Wyczuwam twój strach i niepokój.
Ręką wskazałam na gardło i próbowałam coś powiedzieć.
- Nie możesz mówić?
Przytaknęłam głową. Wskazałam na zające, które leżały już przy jego łapach, oraz wodę w stawie, a potem na gardło i pomachałam głową.
- Jeść i pić też? Kotk.... Yyyyy no kto ci to zrobił? - zapytał, mimo że był wilkiem wydawał się speszony. Domyślałam się co chciał powiedzieć. Pokazałam mu mapę na moim przedramieniu. 
- Mamy tam iść?
Przytaknęłam. Charlie zamienił się w człowieka.
- To pomoże?
Znów przytaknęłam. 
- Wydaje się niedaleko, ale czy dojdziemy zanim...
Nie skończył. Dobrze wiedziałm o co mu chodziło. Podszedł do mnie i delikatnie objął. Jego serce biło bardzo szybko. Zastanawiałam się czy to wina jego przypadłości. Chciałam się zapytać, lecz nie mogłam. Dotknęłam dłonią jego piersi. Bicie serca było teraz wyraźniejsze i szybsze. Złapałam jego rękę i przesunęłam, żeby poczuł bicie mojego serca. Było wolniejsze. Przez chwilię patrzył na mnie milcząc. W końcu się odezwał, zdejmując rękę z mojej piersi. 
- Max, nie wiem o co ci chodzi, ale możesz zdjąć rękę z mojej piersi? 
Pośpiesznie zabrałam swoją rękę i pokiwałam głową. 
- Wiesz czuję się nie swojo i to było...dziwne.
Zaczęłam żałować że to zrobiłam. Mógł mnie źle zrozumieć. Co ja właściwie robię. Próbowałam go poderwać, taka była prawda. Zadurzyłam się w Charlim, a znam go od niedawna. Przecież może być jak Logan. Spojrzywszy na mapę zaczęłam iść w kierunku królestwa tego dziwnego głosu. Charlie ruszył za mną.
***
Zaczęło się się ściemniać. Spokojnie mogliśmy odpocząć i zdążyć dojść jutro do celu. Usiadłam na mchu obok dużej sosny. Charlie zrobił to samo. Jednak nie zamienił się w wilka. Jako człowiek odgarniając mi włosy z twarzy powiedział:
- Trochę źle zareagowałem na ten gest - zaczął patrząc mi w oczy, ja jednak odwróciłem głowę. Delikatnie dotknął mojego podbrudka i skierował moją twarz na niego. - Nie możesz nic mówić, może chciałaś mi przekazać jakąś wiadomość, a ja tak zareagowałem. Przepraszam. Wybaczysz mi? - Ja jednak nie dałam mu żadnego znaku. Tylko odwróciłam głowę. - No nie znam się bardzo na dziewczynach, ale... - po tych słowach delikatnie przysunął twarz do mojej. Swoimi wargami dotknął moich i delikatnie pocałował. Zamknęłam oczy. To było nawet przyjemne. Potrafił całować idealnie. Wydawało mi się że trwało to całą wieczność, jednak po chwili przestał. Delikatnie wysunęłam rękę i dotknęłam jego twarzy. Skórę miał gładką i ciepłą. Patrzyłam mu w oczy.
- Więc wszystko dobrze. Już się nie gniewasz? - zapytał. Czyżby pocałował mnie tylko dlatego, żebym w końcu mu wybaczyła. Odepchnęłam go i posłałam gniewne spojrzenie. Wstałam i usiadłam cztery drzewa dalej. Charlie westchnął.
- A jeśli zamienię się w wilka, będę mógł cię przytulić? - zapytał, a ja pokazałam mu palcem wulgarny gest.