Obudziłam się z silnym bólem głowy. W gardle miałam sucho, a język był jak z drzewna. W brzuchu czułam nieprzyjemne ssanie głodu. Może byłoby lepiej, żebym poczekała jeszcze parę dni i umarła. Ciała Nexusa i Johanny pewnie już się rozkładają lub są w więzieniu mężczyzn bez twarzy. Skarciłam się za to w myślach. Moi przyjaciele są silni. Nie zginęli, jeszcze ich odnajdę. Jeszcze będę na ich weselu. Po tej myśli się uśmiechnęłam. Johanna w długiej, białej sukni i Nexus w garniturze. Razem przed ślubnym kobiercem, obiecają sobie że będą razem, aż śmierć ich nie rozdzieli. Ciekawe czy ja znajdę sobie kogoś takiego. Wyobraziłam sobie siebie z Charlim. Czy nasze dzieci również zamieniałyby się w wilki. Nie. Charlie to tylko zauroczenie. On uważał pocałunek za rozwiązanie wszelkich problemów. A jednak, było w nim coś takiego. Był opiekuńczy, przystojny, dobrze zbudowany. Blizny na jego twarzy dodawały mu męskości.
- Hej Max - wyrwał mnie z zadumy Charlie. - Mogę usiąść?
Kiwneła głową. Chłopak usiadł obok mnie i wyciągnął zaostrzony patyk.
- Chodź, znalazłem ziemię. Napiszesz patykiem w czym problem.
Wzięłam patyk i razem poszliśmy do kawałka ziemii. ,, Później porozmawiamy, nie martw się " - napisałam.
- Okay
Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Charlie w wilczej postaci szedł obok mnie. Po paru godzinach weszliśmy w gęsta mgłę. Przez nią przedzierał się olbrzymi pałac z marmuru. Podeszliśmy do bram, przy których stały dziwne stworzenia. Jedno wyglądało jak duch kobiety. Lśniła jak księżyc. Drugie, wyglądało jak mężczyzna. Lśnił tak samo jak towarzyszka. Kobieta podeszła do mnie i złapała za rękę. Poczułam mrowienie.
- Powiedz coś - powiedziała głośnym, melodyjnym głosem.
- Ja... - wydałam z siebie ochrypły głos. - mówię.
Uśmiechnęłam się.
- Wodę i jedzenie dostaniesz u naszej pani.
Przepuścili nas przez bramę. W środku było tyle mgły że nic nie widziałam.
*****************
- Więc przyszłaś - usłyszałam czyjś szept. Po chwili ujrzałam mglisty tron, a na nim kobietę. Wyglądała jak fioletowy duch. Wokół jej szaty migotał srebżysty pył. Twarz miała piękną, srebrne oczy i długie, lśniące jak księżyc włosy. Znałam ją. Tylko gdy ostatnio ją widziałam wyglądała inaczej. Myślałam że nie żyje, a jednak.
- Margaret - powiedziałam.
- Tak. Teraz jestem władczynią martwych dusz. Królowa Mariella II - podeszła do mnie. - Rzuciłam na was klątwe prawdy. Na tego śmiecia Logana też - wzdrygnęła się. - Pokazał swoje prawdziwe oblicze. Tchórzliwy robak, który chciał cię wykorzystać. Ty jesteś słaba...
- Nie jestem słaba ! - wrzasnęłam oburzona.
- W głębi duszy tak. Charlie jest odważny i możesz mu ufać. Pewnie się już przekonałaś że potrafi całować.
- Ja... co ty wygadujesz? - wtrącił się Charlie.
- Klątwa już nie działa, ale wiem co myślisz. No dalej powiedz jej - syknęła Margaret. Zmieniła się, ale nadal była złośliwa.
- A niby co.... - zaczął zakłopotany Charlie.
- To, że... - Margaret zaczęła mówić z chytrym uśmieszkiem jaki pamiętam. Jednak ja jej przerwałam:
- Już wiem. Nie musicie.
Korciło mnie, żeby się dowiedzieć, ale nie chciałam, żeby Charlie mi coś wyznawał pod przymusem.
- A teraz daj mi w końcu jeść i pić - powiedziałam.
- Ach, tak mam dla was kwatery. Dziś wyprawiamy bal.
*****
Obejrzeliśmy mieszkanie. Było dość duże: salon, dwa pokoje i łazienka. Wszystko było fioletowe i srebrne. Poszłam się umyć. Napuściłam gorącej wody do wanny, rozebrałam się i zanużyłam w wodzie. Dopiero teraz zauważyłam jak wygląda kombinezon. Cały brudny i poszarpany, a podobno był najlepszy jaki istnieje. Gdy woda była już chłodna wyszłam i wytarłam się białym, puszystym ręcznikiem. Założyłam ubrania, które dała mi pokojówka ( biały
T - shirt, czarne spodnie i srebrna, błyszcząca bluza. ) Wysuszyłam włosy suszarką i wyszłam. Charlie siedział na kanapie.
- Dłużej się nie dało? - zapytał z uśmiechem.
- Chyba nie chcesz iść na bal z podbitym okiem? - zaśmiałam się.
- Szczerze, chcesz tam iść? - zapytał podchodząc do mnie.
- Mhm.
- Tylko że ja yyyyy... nie umiem tańczyć - powiedział takim głosem jak Logan kiedy wyznał, że nie potrafii pływać. Zadrżałam na myśl o nim.
- Ja też nie - powiedziałam, mimo woli głos mi się załamał.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.
- Nic - odpowiedziałam już pewniej. Uśmiechnął się i powiedział:
- Mutanta nie oszukasz. Mów co ci leży na sercu.
- Przypominasz mi Logana - wypaliłam - niby ci ufam, ale...
- Hej, to ja Charlie. Mutant, który miał cię zabić ale potrafi kochać. Niby czemu mam cię skrzywdzić?
- Kochasz mnie? - zapytałam cicho.
- Gdy cię pierwszy raz spotkałem to... - głos mu się załamał. - Poszłem za ciebie na tortury. Później wielokrotnie cię broniłem. Parę razy cię przytuliłem, raz pocałowałem. Więc jak myślisz Max?
- Tak?
Nic nie mówiąc pocałował mnie. Był to drugi nasz pocałunek. Chyba już bardziej go kochałam.
- Tak - odpowiedział, a ja go przytuliłam i powiedziałam :
- Ja chyba też.
- Chyba? A kiedy będziesz wiedziała czy napewno, bo wiesz trochę głupio, by mi było cię całować - powiedział z uśmiechem. Zaśmiałam się. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak śmiałam.
- No to niech ci już nie będzie głupio - powiedziałam i go pocałowałam. - Tak mój mutancie. Kocham cię.
Do drzwii ktoś zapukał.
- Proszę - powiedziałam odsuwając się od Charliego. Do pokoju weszła Margaret i osiem jej służących.
- Chcę żebycie jakoś wyglądali - powiedziała z pogardą. - Dziś gościmy także władców nocy. Nie chcę aby moi znajomi tak wyglądali - klasnęła w dłonie, a jej służące - duchy wyprowadziły nas z pokoju. Prowadziły nas przez długie korytarze, po jakimś czasie się rozdzieliliśmy. Mnie zaprowadzono w lewo, a Charlie'go w prawo. Nadal mijaliśmy długie, srebrne i fioletowe, błyszczące się jak księżyc korytarze. W końcu weszliśmy do wielkiej, lustrzanej sali. Duchy posadziły mnie na krześle i zaczęły stylizować. Po upływie godziny otworzyły drzwiach do garderoby i zaczęły dopasować suknie. Przymierzyłam chyba z kilkadziesiąt, aż w końcu się odezwały:
- Ta! - krzyknęły chórkiem. Ich głos brzmiał jak echo.
Miałam na sobie długą, niebieską suknie z falbankami. Stylistki dały mi buty i wręcz wygoniły z pokoju.
- Ale miło - mruknęłam pod nosem i poszłam korytarzem do pokoju. Wyczułam palcami, że włosy miałam rozpuszczone i pofalowane. Duchy nie dały mi nawet lustra.
Przystałam w miejscu, w którym rozdzieliłam się z Charliem. Usłyszałam kroki z korytarza po prawej stronie. To był on, miał na sobie biało - czarny granitur, ktory był doskonale dopasowany.
- Wyglądasz pięknie - powiedział, a oczy niemal wyszły mu z orbit.
- Ty też - odrzekłam. - Nie masz blizn na twarzy - zauważyłam.
- Naprawdę? - przejechał dłonią po twarzy.
- Tak.
Zaśmiał się cicho.
- Więc teraz nie wyglądam jak mutant ?
- Nie, wygladasz bosko - powiedziałam, a on mnie przytulił.
- Nie możemy tu zostać na zawsze. Zaprowadzę cię na drugą stronę, a później wrócisz do domu.
- A ty? - zapytałam.
- Ja? Nie wiem co ze mną zrobią, ale...
- Nie masz się dla mnie poświęcać. Rozumiesz? - powiedziałam przesyłkając łzy. Nie. Margaret się myliła, nie będę słaba.
- A nawet jeśli gdybym wrócił z tobą? Co, by się ze mną stało. Nie miałbym domu, niczego - przypomniałam sobie jak kiedyś Logan siedział przy stawie i powiedział, że nie może wrócić do domu. Zaczęły mnie szczypać oczy.
- Nie mów tak - powiedziałam jeszcze bardziej się w niego wtulając. - Nie mów jak on - po policzku spłynęła mi łza. On go zabił, mimo wszystko nie zasłużył na rozszarpanie gardła.
- Ilu ludzi zabiłeś? - zapytałam.
- Logana i... dwóch innych - powiedział zawstydzony.
- Jesteś mordercą - powiedziałam.
- Powiedziała dziewczyna, którą wsadzili do labiryntu.
***********************
Weszliśmy do sali balowej. Wszystko otaczała gęsta mgła. Na środku stał wielki stół. Margaret rozmawiała z mężczyzną w czarnym garniturze był blady i wyglądał jak trup. Jedna ze służących zaprowadziła nas do stołu naprzeciwko Margaret.
- Dagmarze poznaj moich znajomych - powiedziała pokazując nas mężczyźnie.
- Ludzie? - zapytał.
- Ona tak, ja niezupełnie. Jestem Charlie, może pan kojarzy 10, 34 numer 7?
- Jaka mieszanka? - zapytał wyraźnie zainteresowany.
- Kierunek psowaty, wilk. Mam brata owczarka.
- A ta piękna dama? - spojrzał się na mnie. Czułam, że się rumienie.
- Max Meridan. Wsadzili mnie do Labiryntu.
- Nadal napięta sytuacja u was? - zapytał mierząc mnie wzrokiem. Oczy miał czarne jak noc, zresztą czego można się spodziewać po wladcy nocy.
- No tak - rozejrzałam się dokoła. W sali było wiele Martwych Dusz i Władców Nocy. Wokół rozbrzmiewała cicha muzyka. Nie wiedziałam skąd pochodzi .
- Jej drużyna przejdzie przez Labirynt na moją cześć - powiedziała Margaret.
- Ilu zostało? - zapytał.
- Ja, Charlie'go spotkałam tutaj - odpowiedziałam.
- Nie pleć głupstw, niedawno dałam broń naukowcowi i jego dziewczynie, więc żyli.
- Nexusowi i Johannie?! Czemu prędzej nie mówiłaś?!
- Nie było potrzeby - mruknęła obojętnie.
Czułam, że zaraz jej coś zrobię.
- Nie zostajemy na żadnym durnym balu! - wrzasnęłam. - Idę ich szukać.
- W sukni? - zapytała cała trójka.
- Tak, czemu nie.
- Poczekaj do jutra dam ci broń i strój...
- Dawaj broń, a strój możesz sobie wsadzić - warknęłam.
- Jak sobie chcesz - mruknęła. Wokół niej zebrała się mgła. Po chwili opadła, a Margaret trzymała w ręku włócznię elektryczną. Wyszarpałam ją z jej rąk.
- Widzisz? Nie jestem wcale taka słaba - syknęłam i udałam się w stronę drzwi.
- Poczekaj Max - odezwał się Charlie - idę z tobą.
*****
Położyłam się pod drzewem. Charlie zrobił to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz